— O Boże-Boże-Bożenkooo! — zawył Biernacki, szarpiąc struny
zniszczonej już gitary. — Tak bardzo bardzo bardzo cię kooocham....!
Adaś poczuł, że jego plecy powoli przesuwają się po ścianie w
dół, a razem z nimi, zgodnie z logiką takiej sytuacji, i reszta jego ciała.
Postarał się wycelować tak, by z wyniosłą gracją opaść na zielone żebra
kaloryfera, a nie na zakurzoną podłogę.
Powinien był wiedzieć, że dawanie licealistom wolnej ręki w
organizowaniu wydarzeń szkolnych źle się kończy. Naprawdę, to aż dziwne, że mgłą
zasnuły się lata, kiedy sam był licealistą i przez większość czasu latał jak
opętany, usiłując doprowadzić brać uczniowską do porządku, a przynajmniej nie
pozwolić jej puścić szkoły z dymem. Niestety, zapomniał wół, jak cielęciem był,
zresztą w drugiej „d” brakowało kogoś takiego jak on z lat młodości...
Czego efekty miał właśnie przed sobą.
Oczywiście, to nie tak, że nie miał nad drugą „d” żadnej
kontroli. Wręcz przeciwnie, dostał do ręki plan dnia, scenariusz, zobaczył
choreografię układów tanecznych, zapoznał się z proponowanym podkładem muzycznym...
Jakoś jedynym, czego nie przećwiczyli, był konkurs.
Poinformowano Adasia, że istnieje bardzo popularna obecnie formuła programów
telewizyjnych, polegająca na tym, że uczestnik prezentuje jakiś swój talent, a
jury ów talent ocenia i przyznaje nagrody. Rolę jury pełniła trójka specjalnie
wybranych uczniów, których tożsamość aż do ostatniej chwili pozostała
tajemnicą.
Jak się okazało, taką samą tajemnicą pozostały nazwiska
uczestników. I ich talenty.
W ciągu ostatniej pół godziny Adaś zobaczył skomplikowany układ
gimnastyczny, „Nad pięknym modrym Dunajem” zagrane na butelkach, grupowy popis
jedzenia bigosu na czas, jedno bardzo przyjemne wykonanie „Lady in red” oraz
nieco mniej przyjemne „My heart will go on”, a wszystko to nagrodzone burzą
oklasków. Kiedy na zaimprowizowaną scenę wyszedł z gitarą Biernacki, w swoim
wyciągniętym podkoszulku i wytartych dżinsach, mających zapewne nadać mu wygląd
gwiazdy rocka, a nie — jak wyszło — chłopaczka z wioski gdzieś w Teksasie, Adaś
pomyślał, że Los jednak istnieje. I szczerze go nienawidzi.
To znaczy, czy wczorajsza sprzeczka z wyjątkowo drażliwą Marynią
i dzisiejsze docinki Aleksandra nie wystarczyły? Czy uderzenie małym palcem stopy
w nogę fotela nie stanowiło wystarczającej kary za te wszystkie razy, kiedy
ośmielał się stwierdzić, że jego życiem nie kieruje żaden przypadek, a jedynie
siła sprawcza jednostki? Za jakie grzechy trzeba jeszcze cierpieć i to?
Adaś najwyższym wysiłkiem woli powstrzymał się od uderzenia
pięścią w czoło.
Jednak, co zaskakujące, pierwsza „a”, a zwłaszcza jej żeńska
część, z zachwytem wpatrywała się w Biernackiego, wywijającego hołubce na
pokrytej szarą gumą podłodze sali gimnastycznej. Zaryzykowawszy spojrzenie w
prawo, Adaś przekonał się, że z podobnym zachwytem patrzy na chłopaka mniej
więcej siedemdziesiąt procent przedstawicielek płci żeńskiej, zaś mężczyźni to
rzucają mu rozbawione spojrzenia, to z niepokojem zerkają na dziewczęta u
własnego boku.
Tak czy inaczej, gorzej pewnie być nie mogło, prawda?
Dokładnie w tym momencie Biernacki opadł na kolana, potrząsnął
dziko głową i, dysząc ciężko, odrzucił gitarę na bok, pod nogi dyrektora.
— Gdy cię nie widzę! — wrzasnął, wyciągając przed siebie
oskarżający palec, co spowodowało nagłe poruszenie w pierwszym rzędzie. — Nie
wzdycham! Nie płaczę! Nie tracę zmysłów... kiedy cię zobaczę! Jednakże! — W tym
miejscu uczynił znaczącą pauzę i obrócił się do drugiej części widowni. — Gdy
cię długo nie oglądam...! Czegoś mi braknie! Kogoś widzieć żądam!
W tym miejscu Adaś wydał z siebie cichutki jęk i przyłożył rękę
do twarzy, zostawiając tylko trochę przestrzeni między dwoma palcami. Obok
niego ktoś wybuchnął cichym, suchym śmiechem, a Adaś z łatwością poznał, że to
Juliusz. Ta gnida, ta salamandra plamista, ten piskorz....! Szydzi z jego pracy,
z sukcesów uczniów, z... występu Biernackiego!
O nie, nie ujdzie mu to płazem!
Adaś już, już odejmował rękę od twarzy, już wykonywał
mikroruchy, z jego ust już spływała jakaś błyskotliwa myśl, kiedy nagle
rozległy się głośne oklaski i gwizdy. Zaraz potem szurnęły krzesła i Adaś,
przecierając ze zdumieniem oczy, stał się świadkiem pierwszych w historii tej
szkoły owacji na stojąco.
Oklaski trwały i trwały, i nie chciały ustać, więc bezradne jury
mogło tylko poudawać, że się naradza, i wręczyć główną nagrodę promiennemu
Biernackiemu, na co widownia zareagowała entuzjastycznie.
— Jeszcze tylko słówko na koniec. — Przewodnicząca jury dopadła
mikrofonu i usiłowała się przebić przez jazgot. — Nagrodźmy jeszcze gromkimi
brawami człowieka, bez którego impreza w obecnym kształcie nie byłaby możliwa,
to jest naszego ulubionego polonistę, profesora Adama Mickiewicza, który...
Reszta jej dytyrambu zatonęła w oklaskach, które wynikły
bardziej z rozpędu widowni niż czegokolwiek innego. Dziewczyna speszyła się
nieco, spróbowała coś jeszcze powiedzieć, a w końcu machnęła ręką i oddała
mikrofon koledze, który po prostu wzruszył ramionami i go wyłączył.
Adaś, spięty od stóp do głów, zaczął się powoli rozluźniać,
kiedy nagle uczuł gwałtowne klepnięcie w ramię. Odwrócił się i zszokowany
ujrzał zakłopotaną nieco twarz Juliusza.
— Tego, panie kolego, całkiem to wam wyszło — wymamrotał biolog,
patrząc gdzieś na kołnierz Adasia.
— A dziękuję, kolego, dziękuję — odparł polonista odruchowo. —
Ale zasługa cała należy się drugiej „d”, nie mnie, niestety...
Juliusz odzyskał nieco rezon.
— Wobec tego pójdę im
pogratulować.
— Tak zrób — poradził Adaś słabo, widząc, że w jego stronę
zmierza właśnie dyrektor, a tempo jego kroków wskazuje, że nie ma ochoty na
przerzucanie się uprzejmościami. Juliusz też to zauważył i, obróciwszy się
jeszcze na chwilę do Adasia, rzucił:
— Hej, zawsze mogło być gorzej. Przynajmniej nie zaśpiewał
oryginalnej wersji.
Po czym zniknął, a Adaś nie zdążył go udusić.
***
Wieczór nadszedł wraz z zimnem i ulewą. Adaś z ukontentowaniem
skonstatował, że pora jest idealna, iżby owinąć się kocykiem w norweski wzorek
i z Marynią u boku obejrzeć Teatr Telewizji.
Dzisiaj puszczali Machulskiego.
Marynia, ideał i wzór cnót kobiecych, weszła do pokoju z kubkami
pełnymi gorącej czekolady z wanilią i cynamonem. Adaś westchnął z lubością i
nawet bez większego żalu odstąpił jej kawałek kocyka, zaś Marynia zwinęła się
obok niego, podciągając kolana pod brodę. Po obejrzeniu niezbyt optymistycznej
prognozy pogody wyciszyli dźwięk i zanurzyli się w komfortową ciszę, to znaczy,
jeśli w ogóle można mówić o ciszy w mieście, które jeśli przypadkiem nie śpi,
nie jest rozkopywane wzdłuż i wszerz celem wybudowania galerii handlowej albo
nie stoi w korku, to składa się głównie ze spalin i hałasu.
Marynia odezwała się nagle, kiedy na ekranie mignęła reklama
leku na problemy z koncentracją.
— A wiesz, mieliśmy
dzisiaj w labie chińską wycieczkę.
— I co? — zainteresował
się Adaś, dzieląc swoją uwagę pomiędzy Marynię, czekoladę i skarpetki, które
próbował zdjąć bez użycia rąk. — Podłączyliście ich do prądu?
Marynia westchnęła
prawie niezauważalnie.
— Nie do prądu, tylko do
EEG i wcale... Zresztą, nieważne. Nie. Pokazaliśmy im coś innego.
— To zadanie ze słowami
i kolorami? — Adaś nareszcie pozbył się krępujących skarpet i przebierał
palcami u stóp tylko dlatego, że mógł. — Oby nie, bo to straszna rzecz. Miałem
wrażenie, że mój mózg domaga się Woltera i Tomasza z Akwinu jednocześnie. —
Wzdrygnął się.
Marynia mimo woli posłała mu zdumione spojrzenie.
— Nie, to też nie.
Testowaliśmy na nich eye-tracking. To z oczami. Pamiętasz?
W tym miejscu nastąpiła
długa, wygłoszona z ferworem relacja, z której Adaś niewiele zrozumiał, chociaż
się starał, ale kiedy na policzki Maryni wypływał taki piękny rumieniec, trudno
mu było sformułować jakąś koherentną myśl...
— I wyszli zaciekawieni, a przynajmniej nie znudzeni, więc
uznaliśmy to za sukces! — Uśmiechnęła się i wzniosła toast kubkiem w
czarno-czerwone prążki.
— Brawo! — Adaś entuzjastycznie klasnął w dłonie.
Marynia, pociągnąwszy
łyk czekolady, odchyliła się trochę w tył i oparła stopy na jego kolanach.
— A ty? Jak idzie
niesienie kaganka oświaty przez mrok liceum?
Adaś westchnął ciężko.
— Źle, Maryniu.
Siateczka śródplazmatyczna wygrała z Faustem. Znowu.
Marynia pocieszająco
poklepała go po ramieniu.
— Nie może być aż tak
źle!
— Sto we mnie uwiędłych
liści. — Adaś smutno pokiwał głową. — No, może i sto uczuć — dodał po chwili
namysłu. — Żądz ze sto też by się znalazło. Ale tak najgłębiej, tak w samym
wnętrzu, Maryniu, to ja się czuję...
— Niezrozumiany? —
podpowiedziała Marynia, obejmując dłońmi kubek.
Adaś spiorunował ją wzrokiem.
— Zniechęcony, chciałem
powiedzieć. Ale niezrozumiany też.
— O, mój biedny poeto...
Adaś pozwolił się przygarnąć i pomiziać po czuprynie, myśląc
sobie, że życie, choć mroczne, trudne i niesprawiedliwe, czasami, stanowczo za
rzadko, bywa miękkie i pachnące mydłem.
Zaraz potem trącił łokciem kubek, a czekolada wylała się
malowniczą wstęgą na żółtym kocu.
Następne części nie będą się pojawiać z taką depresyjną częstotliwością (mam nadzieję), ale ostatnio mój sprzęt odmawia współpracy, a i życie wyczerpuje. Ale szacuję, że części pojawiać się będą maksymalnie co dwa tygodnie.
Dziękuję za wszystkie przyjemne słowa pod ostatnim rozdziałem! ;)