niedziela, 15 grudnia 2013

In vino veritas 1 komentarz :


Wyszło tak, że absztyfikanta Joanny poznali dopiero w listopadzie.
— Jak myślisz, czerwona czy niebieska? — pytała Marynia, usiłując się przejrzeć w dostępnej przestrzeni lustra w sypialni. Adaś, rozłożony na łóżku z „Księciem”, w którym usiłował znaleźć takie jedno zdanie, od pół godziny przyglądał się już jej wysiłkom i próbom zrobienia się na bóstwo.
Okolicznością wysoce niesprzyjającą pracy naukowej był fakt, że nawet jej wychodziło.
— Niebieska — zawyrokował Adaś po chwili. Marynia jeszcze raz przejrzała się w lustrze i zmarszczyła brwi z wyrazem niezdecydowania na twarzy.
— No nie wiem, czerwona chyba leży trochę lepiej…
Niebożę Adaś rzucił okiem na zegarek, częściowo skryty w pościeli.
— Skarbie, nie chcę ci przeszkadzać w rozterkach egzystencjalnych, ale za kwadrans musimy wyjść, bo się spóźnimy.
Marynia niecierpliwie machnęła ręką.
— Wyglądałabyś przepięknie nawet w worku po ziemniakach. — Adaś ponowił próbę. — Załóż coś niewymyślnego, weź klucze i jedziemy.
— Umiesz rozmawiać z kobietami — mruknęła jego muza cokolwiek niezachęcająco, odwieszając niebieską sukienkę do szafy. Adaś westchnął w duchu i przewrócił stronę „Księcia”.
Mniej więcej dwadzieścia minut później nieco zdenerwowana Marynia i niezbyt przejęty Adaś ruszyli po chyboczących się płytkach chodnikowych w stronę przystanku tramwajowego. Ulice były prawie puste, widocznie w sobotni wieczór wszyscy woleli siedzieć w ciepłych mieszkaniach. Marynia udawała, że przejmujący ziąb wcale nie przenika przez jej cienkie rajstopy, ale nie oponowała, kiedy Adaś przygarnął ją ciasno do siebie.
— Dobrze, może te buty to faktycznie nie był najlepszy wybór — przyznała, obejmując go w pasie. Ponad jej ramieniem Adaś wypatrywał na horyzoncie delikatnego łuku zielonej gąsienicy, żywiąc nadzieję, że będzie to ciepłe, śliczne Tramino, w miarę możliwości niewypełnione nierogacizną poznańską w wieku okołogimnazjalnym. A potem coś wpadło mu do głowy.
— Czy ty w ogóle wiesz cokolwiek o człowieku, którego mamy dzisiaj poznać?
Marynia potrząsnęła głową.
— Nie wierzę. Jesteście przecież siostrami, a kobiety… no, rozmawiają przecież o takich sprawach.
— Co, myślisz, że znam jego PESEL, miejsce urodzenia i numer paszportu? — zapytała drwiąco Marynia, podnosząc wzrok.
— No… nie. Ale na pewno wiesz chociaż, jak się nazywa.
— Imię zaczyna się na „J”, ale zawsze zapominam, co jest dalej. Chyba Janusz. Albo Julian — oświadczyła z niezbyt głębokim namysłem, wychylając się po raz kolejny w stronę rozkładu jazdy.
— Albo Juliusz — rzucił kwaśno Adaś.
— Możliwe — przyznała Marynia obojętnie, przestępując z nogi na nogę.
Adaś zamierzał powiedzieć coś na temat zadziwiającego funkcjonowania jej pamięci, zdolnej do wypominania po latach jednego nieszczęsnego spaceru, natomiast odmawiającej zapamiętania kilku prostych a użytecznych szczegółów, ale błyszczący nowością tramwaj właśnie podjechał, zatrzymując się tak gwałtownie, że kilku z pasażerów aż przytuliło się do szyb.
Westchnąwszy sobie w duchu, Adaś puścił Marynię przodem i pozwolił jej zająć miejsce, szykując się na kolejny wieczór pełen przygód.
Szybko zresztą okazało się, że czas istotnie minie mu rozrywkowo. Przede wszystkim, restauracja wyglądała zachęcająco. I drogo. Adaś nie był pewien, ile pieniędzy posiada na karcie kredytowej, ale istniała całkiem realna możliwość, że jest to ilość niewystarczająca, a sama ta myśl wystarczyła, by podnieść mu nieco adrenalinę.
Po drugie, jego prawie szwagierka wyglądała – wedle ogólnie obowiązujących standardów, oczywista – olśniewająco. Adaś, który widywał ją zazwyczaj albo w dżinsach i za dużym, wełnianym swetrze, albo w marynarce i prostych spodniach, nie potrafił sobie nawet wyobrazić, że Joanna jest w stanie włożyć tyle energii we własny wygląd. To zaprowadziło go do niezbyt wyszukanej konkluzji, że dzisiejszy wieczór jest dla niej ważny, a ten wniosek z kolei rozbudził w nim niepohamowaną ciekawość. Kim jest ten tajemniczy człowiek, który wedle wszystkich znaków na niebie i ziemi zdobył serce Żelaznej Joanny?
Na to ostatnie pytanie szybko poznał odpowiedź.
Joanna powitała ich uśmiechem pełnym ulgi i radości. Uściskała serdecznie Marynię, skomplementowała jej sukienkę i buty, wymieniły parę klasycznych, siostrzanych zachwytów, po czym odwróciła się w stronę człowieka, który do tej pory stał obok niej, ale skryty nieco za olbrzymim fikusem sprężystym. Kiedy tylko Joanna zaczęła do niego mówić, wyłonił się zza liści, a Adaś omal nie dostał ataku apopleksji.
Człowiekowi temu było na imię Juliusz.
Co więcej, jak Poznań długi i szeroki, dla Adama istniał tylko jeden jedyny Juliusz - i oczywiście ten właśnie stał przed nim z ujmującym uśmiechem.
Adaś zdębiał.
Miał ochotę wybiec gwałtownie; potem szybko przewartościował swoje priorytety i zdecydował się na wyjście w idealnym, wyniosłym milczeniu. Albo przynajmniej na dużą dozę paraliżująco lodowatej uprzejmości.
W każdym razie jego plan nie zakładał Maryni, witającej się z Juliuszem nie tylko po imieniu, ale także jak przystało na starych znajomych.
Po chwili zdał sobie sprawę, że wszyscy patrzą na niego z wyczekiwaniem; Joanna odrobinę wyzywająco, Juliusz z pewnym zmieszaniem, a Marynia ze zdziwieniem, ale i z rozbawieniem. To ostatnie pomogło Adasiowi podjąć decyzję.
— Juliusz! — zakrzyknął radośnie i odrobinę za głośno. — Jak dobrze cię widzieć!
Tym sposobem pierwsze lody zostały przełamane. Nim usiedli do stolika, Adaś był już święcie przekonany, że to wszystko to tylko rodzaj jakiegoś głupiego żartu, w którym – czego można się było spodziewać – pierwsze skrzypce grała Joanna, ale uczestnictwo Maryni było już co najmniej bolesne. Dziwne było to, że Juliusz najwyraźniej starał się zachowywać przyzwoicie – jakby choć trochę mu zależało. Zamówił przystawki. Zabawiał damy kurtuazyjną rozmową. Pochwalił strój i uczesanie Maryni, po raz drugi wyraził zachwyt dla aparycji damy swojego serca, a z rozpędu skomplementował także krawat i buty Adasia, poniewczasie orientując się, że popełnił delikatne faux pas.
      Przez pierwszą część kolacji Adaś starał się zachowywać uprzejmie, ale z dystansem. Z dyskretnych kopnięć Maryni wywnioskował, że nie bardzo mu to wychodziło. Starał się więc bardziej, dla uspokojenia zażywając wyśmienitego wina, które podano do przystawek i które wyglądało doprawdy zbyt zachęcająco, by można było się mu oprzeć.
      Kiedy podano kaczkę w pomarańczach, Adaś zrozumiał, że wprawił się w stan lekkiego upojenia alkoholowego.
      Na szczęście Juliusz nie wyglądał lepiej.
      — I wtedy, uważasz, dyrektor wchodzi, a paprotka Kalemby bum!, z półeczki i elegancko fruuu!, wprost na jego tupecik! — kończył opowieść, wycierając wierzchem dłoni cisnące mu się do oczu łzy rozbawienia. Adaś wbrew sobie musiał przyznać, że znalazł tę historię wyjątkowo porywającą i parskał w serwetkę, krztusząc się kawałkiem pomarańczy.
      Joanna i Marynia wymieniły między sobą spojrzenia pełne jednocześnie ulgi i zażenowania.
      — O, a pamiętasz… – Adaś  spróbował dokończyć zdanie, ale przerwał mu własny śmiech. — Pamiętasz może — brnął dzielnie, krztusząc się trochę — tę wielką tablicę na półpiętrze?
      Juliuszowi łzy pociekły ciurkiem.
      — Ach, jakże bym mógł zapomnieć! — odezwał się radośnie. — Tablica Wstydu, postrach przyłapanych na paleniu za szkołą…
      — Wywieszanie ich nazwisk było jednak trochę okrutne — rzekł Adaś z zamyśleniem.
      — Nie, wcale nie. — Juliusz machnął ręką. — Nie bez powodu ktoś kiedyś przemalował „wstydu” na „sławy”. Uczniowie walczyli o te trzydzieści centymetrów kwadratowych przestrzeni.
      Zapadła przerywania krótkimi westchnieniami cisza, podczas której panowie kontemplowali wzloty i upadki swojej kariery zawodowej. Po chwili Joanna brzęknęła sztućcami, chrząknęła znacząco i podniosła kieliszek z winem.
      — Chciałabym wznieść toast — zaczęła rzeczowo, kiedy panowie rozpaczliwie usiłowali wrócić do rzeczywistości. — Za dzisiaj i za to spotkanie.
      — Dołączam się do toastu — podjął szybciutko Juliusz. — Ale chciałbym wznieść jeszcze osobny, za Joannę. — Obrócił się w jej stronę. — Trudno doprawdy opisać, ile poznanie ciebie zmieniło w moim życiu, a wszystko na lepsze. Już teraz dziękuję za każdy dzień, który z tobą spędzam, a chciałbym, żeby ich było jeszcze więcej. — Uśmiechnął się rzewnie.
      Joanna wyglądała na wzruszoną. Maryni też lekko drżała ręka. Adaś natomiast poczuł tak gwałtowny przypływ uczuć, że do oczu nabiegły mu łzy, pociągnął więc nosem głośno i przeciągle, aż wszyscy podskoczyli.
      — Piękne — przyznał, czując, że coś drapie go w gardle. — Ach, kochajmy się wszyscy!
      Kieliszki spotkały się w górze tak gwałtownie, że kilka kropel spadło na śnieżnobiały obrus.

***

      — Nie było tak źle, prawda? — rzuciła lekko Marynia, wyplątując się przed lustrem z szalika.
      Adaś, który właśnie zwycięsko wyszedł z potyczki ze zdradliwymi supłami na sznurowadłach, podniósł na nią lekko rozkojarzony wzrok.
      — Relatywnie dobrze — przyznał, a potem uderzyło go nagle, jak pięknie wygląda Marynia w tej sukience i w tym świetle.
      — Myślałam, że nie zapanujesz nad sobą — przyznała się Marynia, z westchnieniem ulgi zsuwając z nóg buty. Zachwiała się przy tym lekko, co Adaś uznał za doskonały pretekst, by móc złapać ją w pasie i uratować od straszliwego upadku na wycieraczkę.
      — Czy ty nie jesteś czasem lekko pijany? — zapytała drwiąco, nie uciekając jednakowoż z ciepłych objęć.
      — Nie aż tak — odparł szczerze Adaś. — Spróbuj, zapytaj mnie o coś. Tylko nie o wzór na deltę, tego nie zapamiętałem nigdy.
      — No dobrze. Powiedz mi, dlaczego kochamy Słowackiego?
      — Bo Słowacki wielkim poetą był! — odparł natychmiast Adaś. — Widzisz? Kojarzę. Coś tam w mózgu jeszcze działa. Chociaż jakby mniej, kiedy… — pociągnął nosem. — Zmieniłaś perfumy?
      — Zauważyłeś! — ucieszyła się Marynia odruchowo i może trochę wbrew sobie. — Popatrz, a już byłam przekonana, że wino przytępiło ci zmysły.
      — Owszem, to było doskonałe wino — przyznał Adaś — ale nie aż tak wyśmienite, żeby mogło równać się z tobą, kochanie.
      Marynia roześmiała się głośno.
      — Czytasz za dużo szmatławych książek — powiedziała, rozweselona. — Ale lubię, kiedy wpadasz w ten stan czarująco złej poetyckości.
   — Jako poeta powinienem się teraz obrazić — rzucił żartobliwie Adaś.
   — Jako poeta powinieneś wymyślić więcej takich pochlebstw — poprawiła go Marynia, szybko wspięła się na palce i pocałowała go w nos. 


Pierwszy śnieg przyszedł i poszedł, ale bez obaw, podobno na Święta ma być biało!