Adasiowi zaburczało w brzuchu i tak się tym zdziwił, że aż
otworzył oczy.
Nie, żeby wrażenie lekkiego niedosytu było czymś wyjątkowym.
Poloniści, no, nauczyciele w ogólności, raczej nie mogą sobie pozwolić na
luksus nieustannie pełnego żołądka, zwłaszcza jeśli pięć dni w tygodniu starają
się mówić głośno przez pi razy oko kilka godzin z krótkimi przerwami, podczas
których można ukradkiem przełknąć kęs mizernej kanapeczki z szynką i
pomidorkiem.
Nie, Adasia zdziwił fakt, że była dopiero połowa stycznia, a on
ledwo skonsumował to, co zostało w lodówce z Bożego Narodzenia i przez
większość czasu bywał przejedzony niż głodny. Dzisiaj – w tej chwili – leżał na
kanapie z rękoma złożonymi pod głową i miękkim kocem na nogach, usiłując zażyć
poobiedniej drzemki, co udawało mu się, prawdę mówiąc, średnio. Już, już odpływał
w przyjemny półsen, kiedy nagle do rzeczywistości brutalnie przywracała go myśl
o kartkówkach do sprawdzenia. Albo o jutrzejszym dentyście. Albo, tak jak
teraz, o jedzeniu.
Adaś przeciągnął się, omal nie zrzucając ręką bombek z choinki,
po czym powiercił się trochę na kanapie, próbując uwolnić nogi z morderczego
uścisku koca.
— Głodnym — oznajmił niezbyt donośnie w przestrzeń. Przestrzeń w
osobie Maryni nie podniosła nawet wzroku znad grubego tomiszcza, w którym
ostatnio pasjami się zaczytywała.
— To coś zjedz — odparła jego muza z roztargnieniem,
przewracając stronę.
Adaś popatrzył na nią przez chwilę, bo nie bardzo chciało mu się
wstawać.
— Co czytasz?
— „Studies on Neurobiology of Language”. Szalenie ciekawe —
powiedziała i nawet podniosła na niego na chwilę błyszczące oczy. Adaś nie mógł
się nie uśmiechnąć, chociaż w duchu modlił się, żeby nie próbowała mu wyjaśniać
zawiłości neurobiologii, bo z pewnością skończy się to koszmarnym bólem głowy.
— To świetnie. Czytaj
sobie spokojnie, a ja pójdę… czymś się zająć.
Marynia pokiwała głową w sposób, który sugerował, że nie
usłyszała ani jednego słowa. Podwinęła nogi trochę bardziej pod siebie i
poprawiła poły niebieskiego swetra.
Adaś, ziewając i przecierając oczy, wtarabanił się do kuchni.
Wybrał z szafki szklankę, napełnił ją wodą i zrobił coś, czego Marynia nawet po
latach przebywania z nim nie mogła zrozumieć; zagotował wodę w mikrofalówce, po
czym wrzucił do niej torebkę z herbatą.
Jak na człowieka z klasycznymi upodobaniami kubki smakowe Adasia
były żałośnie niewyrafinowane.
W brzuchu znowu zaburczało i Adaś mechanicznie otworzył lodówkę.
Jego oczom ukazało się światełko, smętna główka sałaty, dwa jogurty, trochę
sera, dżemu i samotny, niedoceniany, pragnący towarzystwa plasterek szynki.
„Obiad bez mięsa to nie obiad”, powiedział kiedyś Maryni, która,
usłyszawszy te słowa od wszystkich swoich kolegów ze studiów i kilku z liceum,
pokręciła tylko głową i zaczęła przyrządzać sałatki bez kurczaka.
Adaś przygotował sobie kanapkę, spojrzał na nią krytycznie i po
głębokim namyśle dorzucił na sam wierzch mikrokawałek sałaty, chcąc pokazać
Maryni, że jednak odżywia się zdrowo. To w ostatnich tygodniach stanowiło
niewielki problem w ich relacjach.
Zaczęło się jeszcze przed Świętami, kiedy Marynia uznała, że w
ich życie trzeba wprowadzić trochę zieleniny. Głównie sałaty, która dla Adasia
smakowała jak papier, i ogórka, który smakował zupełnie niczym. Wówczas
westchnął i pomyślał, że jedzenie dla królika można przecierpieć, a zresztą,
czego nie robi się dla miłości?
Potem był niepokojący epizod przed Sylwestrem, kiedy Marynia,
zdołowana po rodzinnym Bożym Narodzeniu, odkryła, że nie mieści się w jedną ze
swoich ulubionych sukienek. Na ile Adaś potrafił ocenić, w tym przypadku
zawiniła pralnia chemiczna, bo z badań organoleptycznych wychodziło mu, że
ukochana w żadnym przypadku nie przybrała na wadze, ale zdrowy rozsądek nie
mógł wygrać z przygnębieniem Maryni. Zapowiedziała stanowczo, że czas zmienić
tryb życia. Na razie zapisała się na basen i zaczęła jeść więcej tych do bólu
zielonych kanapek, a Adaś przeczuwał, że w tym konkretnym wypadku uruchomi całe
swoje pokłady determinacji i wytrwa w swoim postanowieniu.
Ponieważ tłumaczenia nie pomagały, postanowił zaakceptować
sytuację, przyczaić się i przeczekać. Może minie. Na wszelki wypadek schował
zapasy czekolady głęboko za ozdobne wydania dzieł Mickiewicza, wiedząc, że
Marynia, przepełniona odrazą do tego konkretnego wieszcza, w życiu tam nie
zajrzy.
I czekał.
Kiedy wszedł do pokoju, Marynia popatrzyła z aprobatą na jego
kanapkę i Adaś poczuł, jak wnętrze pęcznieje mu z dumy.
— Cieszę się, że postanowiłeś zadbać o swoje szare komórki —
rzuciła żartobliwie w jego kierunku, sięgając po kubek z zieloną herbatą.
— Moje szare komórki też się cieszą z tego powodu — odparł Adaś.
— Normalnie czuję, że tańczą kankana.
Błysnął olśniewającym uśmiechem, próbując zamaskować jakoś
prześmiewczy ton, jakiego nabrały jego słowa. Marynia pokręciła głową z
politowaniem, ale nie wyglądała na urażoną. Chwilę potem bez reszty pochłonął
ją czytany tom.
Adaś usiadł na kanapie, przypatrzył się swojemu talerzowi i z
ciężkim westchnieniem sięgnął do torby po plik tylko trochę zmiętych kartkówek.
Potem zaopatrzył się w soczek, dwa czerwone długopisy i chusteczkę do
przecierania okularów, a w końcu uzbroił się wewnętrznie i zaczął czytać.
„ „Cierpienia młodego
Wertera” Goethego zostały napisane w 1794 roku przez Niemca Johanna Wolfganga
von Goethego….”
***
— Aaaadaaaam…
Adaś jęknął i mocniej wtulił twarz w poduszkę.
— Jeszcze pięć minut, kochanie….
Maryni nie interesowały chyba jego mamrotania, bo tylko dźgnęła
go mocniej w odsłonięte ramię.
— Adaś, wstawaj, no, już piąta czterdzieści.
Adaś jęknął jeszcze głośniej.
— Słuchaj, obiecałeś, że mi pomożesz, tak czy nie? No więc ja ci
zapowiadam, że nie będę się tłukła na drugi koniec miasta sama o tej godzinie,
jasne?
Adaś odwrócił się w końcu na drugi bok i przetarł ręką oczy. Ku
jego wielkiemu niezadowoleniu zobaczył Marynię już ubraną, uczesaną i
pochylającą się ku niemu z wrogim wyrazem twarzy.
Ostatnimi czasy musiał zrewidować całkiem dużo swoich opinii o
ukochanej. Nie sądził na przykład, że jest fizycznie zdolna do zerwania się o
czwartej trzydzieści w zimną, lutową niedzielę, tylko po to, by zrobić
imieninową niespodziankę swojej siostrze.
Oczywiście, miała rację, mówiąc, że jej obiecał, sam doskonale
pamiętał, że składał tę obietnicę, problem leżał w tym, że wygrzewał się
wówczas w wannie z gazetą i zgodziłby się praktycznie na wszystko. Trudno
powiedzieć, czy Marynia zdawała sobie z tego sprawę. Raczej nie – przynajmniej do
tej pory nie wymuszała na nim niczego podstępem.
Niedziela drugiego lutego przyszła jakoś tak podstępnie i
niespodziewanie. Adaś czuł, że powinien zauważyć jakieś znaki, na przykład
smakowitą woń ciasta czekoladowego czy pudełko z prezentem, leżące idealnie
pośrodku stołu, ale jakoś aż do tej chwili nie złożył tego w jedną całość.
Marynia przymierzała się właśnie do kolejnego strategicznego
dźgnięcia, ale Adaś złapał w powietrzu jej rękę.
— Dobrze już, wstaję, no…
— To super — skwitowała Marynia i dziarsko skoczyła na równe
nogi. — Pójdę zapakować prezent. Masz na stole kanapkę i herbatę, tylko się nie
ociągaj!
Adaś z żałosnym wyrazem twarzy patrzył, jak znika za drzwiami.
Wulkan energii. Jak to możliwe, żeby być tak aktywnym i żywić się tą sałatą?
Zwlókł się z łóżka i wciągnął na siebie to, co akurat leżało pod
ręką, mając nadzieję, że nie jest zbyt wygniecione, a na wierzch założył
koszulę, która wyglądała najbardziej przyzwoicie. Potem, ledwo otwierając oczy,
skonsumował kanapkę i popił herbatą, a chłód w kuchni ożywił go na tyle, że był
w stanie myśleć.
Na dole ich fioletowe autko było pokryte szronem i domagało się
skrobania szyb.
— O popatrz, zamarznięte — powiedział niemrawo Adaś, nawet nie
licząc, że to coś da. I słusznie, bo Marynia nawet nie zwróciła uwagi na jego
protesty.
Zimne
powietrze przebiło się jakoś do mózgu Adasia i zwróciło mu uwagę, że Joannie
pobudka o siódmej rano w niedzielę może się nie spodobać. Nieśmiało zwrócił
Maryni uwagę na ten fakt.
—
Nonsens — rzuciła i machnęła ręką. — Asia jest rannym ptaszkiem, pewnie już
zaliczyła poranną rundkę po okolicy i dopija drugą kawę.
To
zamknęło Adasiowi usta. Marynia usiadła za kierownicą i zadbała, by ciasto
leżało bezpiecznie na kolanach Adama. To ważne zadanie nieco go ożywiło i kiedy
dojeżdżali pod blok Joanny, Adaś prawie mógł powiedzieć, że jest rześki i
wypoczęty.
Drzwi
na klatkę Marynia otworzyła własnym zestawem kluczy, ale zatrzymała się przed
drzwiami mieszkania siostry.
—
Niespodzianka to jedno — tłumaczyła Adasiowi, naciskając na dzwonek. — Wejście
bez pytania to drugie.
Adaś,
usiłujący utrzymać ciasto, prezent i wiązkę balonów w równowadze, nie poświęcił
dużo czasu na zrozumienie tej logiki, ale od razu uznał ją za słuszną.
Za
drzwiami rozległ się stukot i jakby stłumiony jęk, a potem szczęk otwieranych
zamków. Adaś nabrał powietrza w płuca, szykując się do zaśpiewania niezbyt
głośnej wersji „Sto lat”, a potem drzwi się otworzyły i… śpiew zamarł mu na
ustach.
W
progu stała bowiem nie wściekła Joanna, ale zdziwiony i owinięty zielonym
szlafrokiem Juliusz.
Zapadła
chwila pełnej napięcia ciszy, w której Juliusz wyglądał na zdezorientowanego,
Adaś dusił się ze śmiechu, a Marynia wyglądała na wstrząśniętą.
—
Och, co tam się dzieje, na miłość bos… Rany! — Joanna wyłoniła się z korytarza
i zamarła w progu. — Was się nie spodziewałam. Co wy tu robicie o tej
nieludzkiej godzinie?
Adaś
otarł łzy i uroczyście wręczył Joannie ciasto i prezent.
—
Wszystkiego najlepszego. Z okazji imienin, to jest. Przepraszam, Marynia miała
ułożone bardzo ładne życzenia, ale chyba wyleciały jej z pamięci…
Lekko
szturchnął ukochaną łokciem, a ona otrząsnęła się gwałtownie.
—
Trochę się zakręciłam — odparła półprzytomnie Marynia. — Ale Adaś się myli, ja
nadal mam pięknie ułożone życzenia. Chociaż planowałam złożyć je w środku…
—
To wchodźcie — zaprosiła ich Joanna i podała Juliuszowi ciasto. — Właśnie
grzeję wodę na herbatę…
***
Wieczorem,
już leżąc w łóżku, Adaś zauważył znad swojego egzemplarza „Trzech towarzyszy”,
że Marynia już od kilku minut wpatruje się w ten sam akapit swojej książki.
—
Wszystko w porządku? — zapytał, szukając w pościeli zakładki, która, mógłby
przysiąc, przed chwilą gdzieś tu upadła.
—
Tak, tak — odparła Marynia i westchnęła cicho. — Tylko... Wiesz, kiedy nagle
odkrywasz, że twoja siostra właśnie z kimś zamieszkała, to jest dosyć znaczące.
—
Skąd wiesz, że ze sobą mieszkają?
Adaś
znalazł zakładkę i odłożył książkę na stolik, Marynia tymczasem spojrzała na
niego z politowaniem.
—
A przypomnij sobie, czy jak u mnie nocowałeś, to miałeś w tej siateczce ze
świeżymi rzeczami szlafrok.
Adaś musiał się nad tym chwilę zastanowić.
—
No nie — przyznał w końcu.
„No
właśnie”, powiedziała mina Maryni. Jego muza odetchnęła głęboko, zatrzasnęła
książkę i też odłożyła ją na stolik.
—
Ale bardzo się cieszę — oznajmiła, a jej uśmiech był szczery i zaraźliwy. — To
porządny gość, a Asia jest szczęśliwa, aż się to z niej wylewa.
Jeśli
Adaś miałby być szczery, tego akurat nie zauważył, ale przypuszczał, że jego
ukochana zna swoją rodzoną siostrę nieco lepiej. Zgasił światło i powiercił się
trochę, szukając idealnej pozycji na materacu, a potem objął Marynię ramieniem.
—
Możemy się założyć, kiedy będzie ślub — zaproponował z rozbawieniem.
—
Nie, bo i tak przegrasz — odparła Marynia, a Adaś z ulgą skonstatował, że do
jej głosu wraca codzienna dawka delikatnej złośliwości.
—
Jesteś pewna? Chcę ci przypomnieć, że to właśnie ja przewidziałem, że Grecja i
Rosja wyjdą z grupy, to coś znaczy.
Marynia
prychnęła z rozbawieniem i wymamrotała coś o wróżeniu z fusów, a Adaś
uśmiechnął się i po chwili zapadł w sen, w którym grał jako bramkarz
reprezentacji Rosji w meczu z Polską i wpuszczał do bramki wszystkie szmaty.